głównao reikimistrzynikursyzabiegtekstyfilmykontakt



Myślmy na zdrowie! - Wizualizacje medyczne

„Siła wyobraźni jest ważnym czynnikiem w medycynie. Może powodować chorobę i może także ją leczyć”
(Paracelsus)

Krystyna Włodarczyk-Królicka O potędze naszych wyobrażeń w kontekście zdrowia rozmawiamy z KRYSTYNĄ WŁODARCZYK-KRÓLICKĄ, wykładowczynią w Studium Edukacji Ekologicznej, mistrzynią reiki, absolwentką Politechniki Wrocławskiej i podyplomowego Studium Biblijnego przy Papieskim Fakultecie Teologicznym we Wrocławiu, rozmawia Jolanta Podsiadła.


 Czym jest wizualizacja medyczna?
– Mówiąc najprościej, jest to zbiór obrazów nasyconych wszystkimi wrażeniami zmysłowymi. Tworzymy je w umyśle w sposób świadomy i celowy, aby zmienić swój stan zdrowia.

 Twórcą pojęcia wizualizacje medyczne był zmarły w ubiegłym roku amerykański uczony, profesor psychiatrii Gerald Epstein. Czy to oznacza, że jest to odkrycie naszych czasów?
– Raczej ponowne odkrycie uniwersalnych prawd. Od zarania dziejów ludzie wierzyli, że obraz wpływa na rzeczywistość. Najwcześniejsze obrazy, odkryte na ścianach jaskiń, pochodzą z czasów ery lodowcowej (60-10 tys. lat p.n.e. ). Przedstawiały sceny zwycięskiej walki człowieka ze zwierzętami i miały czynić naszych przodków odważnymi, uwalniać od strachu podczas zdobywania pożywienia. Wśród ludów Afryki, Ameryki Południowej, Australii, Syberii działali i działają do dzisiaj czarownicy, kahuni, szamani, którzy zachowując stare tradycje, używają technik wizualizacyjnych, aby uzdrowić pacjenta. W starożytności znanym uzdrawiaczem był Eskulap, rzymski bóg sztuki lekarskiej (jego grecki odpowiednik to Asklepios), którego laska z wijącym się wokół niej wężem (kaduceusz) jest symbolem medycyny. Według mitologii, posiadał on nawet zdolność wskrzeszania zmarłych. Budowano na jego cześć świątynie, tzw. asklepiejony, które pełniły rolę szpitali. Chorzy poddawani byli zabiegom oczyszczającym (posty i kąpiele), a główną metodą uzdrawiającą był hipnotyczny sen, podczas którego pacjent śnił o uzdrawianiu przez bogów. Lekarze greccy po wprowadzeniu pacjenta w stan świadomości, który nazywamy dzisiaj stanem alfa, tworzyli wizualizacje, w których Eskulap pozwalał, aby węże jego kaduceusza otaczały ciało pacjenta, lizały jego rany i wysysały z niego choroby. Notowano wiele uzdrowień.
Grecki lekarz Hipokrates, żyjący w latach 460 - 377 p.n.e., uważał, że cokolwiek wpływa na umysł człowieka, wpływa także na jego ciało, a zdrowie jest związane z uzyskaniem harmonii umysłu i ciała z naturą. Galen (130 - 200 n.e.), przyboczny lekarz cesarzy rzymskich, twierdził, że spontaniczne obrazy pojawiające się w wyobraźni pacjenta są kluczem do uzyskania prawidłowej diagnozy. Tak jak byśmy słyszeli Zygmunta Freuda.

 W średniowieczu wiedza ta jednak płonęła na stosach…
– Rzeczywiście, w średniowieczu oficjalnie zaniechano tych praktyk. Techniki wizualizacyjne były stosowane głównie przez mądre kobiety – zielarki, uzdrawiaczki. Prześladowane przez Kościół katolicki jako czarownice, płonęły one na stosach, a wraz z nimi ginęły te metody. Kościół katolicki, który w tym czasie miał dominujący wpływ na naukę, wiedzę i życie ludzi w całej Europie, uznawał uzdrawianie za pomocą wiary i relikwii. Tak więc idea uzdrawiania poprzez wizualizowanie zeszła do podziemia. Można ją odnaleźć w tym czasie jedynie w pracach alchemików, także potępianych przez Kościół.
W okresie renesansu medycyna ponownie zaczęła się rozwijać. Ogromną sławę zdobył wtedy wybitny niemiecki lekarz, alchemik i przyrodnik Paracelsus, który wskazywał na uzdrawiającą moc umysłu. W swojej pracy „Życie i proroctwa” wyraził pogląd, który może być i dzisiaj definicją wizualizacji medycznych: Siła wyobraźni jest ważnym czynnikiem w medycynie. Może powodować chorobę i może także ją leczyć.
Niestety, w XVII wieku francuski filozof, matematyk i fizyk Kartezjusz, jeden z najwybitniejszych uczonych w tamtym czasie, głosił, że ciało i umysł to całkowicie odrębne i niezależne od siebie byty. Pogląd ten, zwany dualizmem psychofizycznym, zdominował umysły współczesnych mu uczonych i zadomowił się na trzy wieki w sposobie myślenia i traktowania człowieka przez medyków, filozofów, teologów.
Dopiero XX wiek przyniósł zmianę. Nie oznacza to, że nauka była zainteresowana wzgardzonymi, wręcz potępianymi wizuali- zacjami. Jednak jej rozwój zdecydował, że lekarze, którzy czuli zależności pomiędzy umysłem i ciałem, uzyskali narzędzia do udowodnienia tego. Powstały techniki umożliwiające obrazowanie pracy mózgu i jego aktywności podczas procesów myślowych, takie jak funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI) czy pozyto- nowa tomografia emisyjna (PET). Wystarczy tutaj wspomnieć o doświadczeniach prof. Sary Lazar z Harvard Medical School, która prowadziła m.in. badania nad wpływem relaksacji i medy- tacji na grubość kory mózgowej, skanując za pomocą MRI mózgi uczestników kursu medytacji uważnościowej. Wykazała w ten sposób, że już po ośmiu tygodniach regularnej medytacji grubość kory mózgowej przyrasta o trzy do pięciu procent, co jest bardzo ważne w pracy nad zahamowaniem postępujących z wiekiem tzw. procesów starczych, w wyniku których zanikają ośrodki pamięci krótkotrwałej, decyzyjności czy koncentracji. Należy przy tym podkreślić, że każda technika wizualizacyjna poprzedzona jest relaksacją, a więc zyskujemy podwójnie.

W latach 80. XX wieku narodziła się nowa dziedzina nauki – psycho-neuroimmunologia. Jak do tego doszło?
– Można powiedzieć, że przez przypadek. Do lat 80. XX wie- ku uważano, że układ odpornościowy jest najbardziej „autono- miczną” częścią autonomicznego układu nerwowego i że nie ist- nieje połączenie pomiędzy nim a wyższym, świadomym poziomem umysłu. I wtedy dwaj naukowcy amerykańscy, psycholog Robert Ader i immunolog Nicholas Cohen, pracując nad warunkowaniem układu odpornościowego, ze zdumieniem odkryli, że takie połączenie istnieje. Z pomocą przyszła im właśnie technika oferująca nowoczesne metody obrazowania w diagno- styce. Udowodnili, że nerwy prowadzą od wyższych ośrodków mózgu do grasicy, węzłów limfatycznych, szpiku kostnego – a więc kluczowych części układu odpornościowego – a i same organy wydzielania dokrewnego są bogato unerwione. A jeśli takie połą- czenia istnieją, to czemuś służą. Tą drogą mózg przekazuje infor- macje do naszego ciała. Informacje te to biochemiczne substan- cje, tzw. neuropeptydy, powstające w mózgu pod wpływem naszych myśli. Dalsze badania doprowadziły do ustalenia, że ja- kość naszych myśli wpływa na skład tych biochemicznych substancji, które mogą pobudzać lub wyhamowywać działanie syste- mu odpornościowego. Ogólnie można powiedzieć, że zdrowe przekonania, dobre myśli, pozytywne emocje aktywizują go, a gniew, depresja, uczucie beznadziei, rozpacz, zmartwienia, lę- ki działają odwrotnie. Zauważono też, że mózg nie rozróżnia myśli nasyconych emocjami związanymi z daną sytuacją życiową od myśli wykreowanych przez naszą wyobraźnię, które celowo nasycimy emocjami. W obydwu wypadkach powstają te same sub- stancje, które drogą połączeń nerwowych docierają do naszego ciała. Zatem pracując ze swoim umysłem, tworząc odpowiednie wyobrażenia, można świadomie wpływać na pracę układu od- pornościowego, np. zwiększając jego zdolność do pokonywania chorób (a negatywnymi obrazami ją osłabiać).
To było jak przerwanie tamy na rzece. Do badań nad tymi zależnościami włączyli się neurolodzy, psycholodzy, immunolodzy i w ten sposób narodziła się nowa nauka łącząca psychologię z medycyną, zwana psychoneuroimmunologią. W 1981 roku Robert Ader wydał pierwszy naukowy podręcznik do psychoneuro-immunologii, w którym opisał zależności pomiędzy naszymi przeżyciami a funkcjonowaniem naszego ciała oraz rolę układu nerwowego w tym procesie.

Wiedza ta okazała się kluczowa w zmianie podejścia do wizualizacji?
– Oczywiście. Mamy bardzo bogatą i potwierdzoną ekspery- mentami wiedzę na ten temat. Bezsprzecznie dowiedziono, że wizualizacji towarzyszą zmiany fizjologiczne. Wykładowcy uczelni medycznych przekonują o tym swoich studentów, proponując im proste ćwiczenie z wyobrażeniem sobie ssania plasterka cytryny. Odpowiedzią organizmu jest pojawiająca się w ustach ślina.
Mamy teraz jasno sformułowaną i akceptowaną przez świat nauki definicję: wizualizacja medyczna jest techniką pracy z umysłem, w której w sposób świadomy i zależny od naszej woli tworzymy obraz nowej sytuacji, wykorzystując wszystkie zmysły, aby osiągnąć upragniony cel, czyli odzyskać zdrowie. Mówimy tu o wszystkich wrażeniach zmysłowych, nie tylko o tworzeniu wewnętrznych obrazów. Tworzymy także zapachy, smaki, odczucia temperatury, strukturę, dźwięki. Wiadomo też, że cel medyczny, do którego dążymy, powinien być subiektywny i w pełni akceptowany przez nasze wnętrze.

Wróćmy zatem do profesora Geralda Epsteina, twórcy pojęcia wi- zualizacje medyczne. Co sprawiło, że ceniony amerykański psychiatra z ogromnym dorobkiem naukowym zajął się tym tematem?
– Zdecydowało o tym jedno spotkanie. W Szkole Medycznej Hadassah w Jerozolimie zetknął się z młodym człowiekiem, który opowiedział mu, że terapeutka Colette Aboulker-Muscat wypro- wadziła go czterema sesjami „wyobrażeń wzrokowych” z ciężkiej depresji leczonej bez skutku przez wiele lat. Ta historia do tego stopnia zaintrygowała Epsteina, że postanowił zgłębić techniki terapeutyczne określane jako sen na jawie, a po powrocie do Nowego Jorku stosował je w swojej praktyce klinicznej. Rezultatem jego wieloletniej pracy jest ponad sześćdziesiąt publikacji naukowych i niezwykle popularna książka „Uzdrowienie przez wizualizację”. Zaprezentował w niej ponad siedemdziesiąt ćwiczeń dotyczących określonych problemów zdrowotnych, opierając się głównie na swoich doświadczeniach z pacjentami. W praktyce możemy stosować jego wizualizacje lub inspirując się nimi, tworzyć własne.

Lepiej jest tworzyć własne?
– Nikt nie wie o nas więcej niż my sami, dlatego najlepiej jest tworzyć je samemu, na podstawie wewnętrznych obrazów choroby, jakie nosimy w sobie (mają wtedy ogromny ładunek emocjonalny) i w twórczy, subiektywny sposób przekształcić je w obrazy zdrowia.
Nasze obrazy choroby powstają pod wpływem zaistniałych sytuacji życiowych. Na przykład, jeśli porzuci nas ukochana osoba, czujemy ból w sercu, a ból ten opisujemy słowami: „czuję, jakby mi serce pękło”. Gdy oszuka nas przyjaciel-wspólnik, któremu ufaliśmy, powiemy: „wbił mi nóż w plecy”. Epstein zwraca uwagę na te powstające obrazy pękniętego serca czy dziurawych pleców. Są one swoistymi archetypami choroby. Według tych ob- razów działa podświadomość kierująca pracą całego organizmu. Epstein podpowiada: taka opowieść jest dla ciebie gotowym scenariuszem dla stworzenia uzdrawiającej wizualizacji, w której po osiągnięciu stanu relaksacji stwórz obraz sklejania pękniętego serca złotym klejem lub wizualizację wyciągnięcia noża i zaszycia rany złotą nicią. Wizualizację zakończ obrazem doskonale, miarowo pracującego serca; zdrowych, bez bólu, pleców. Twoja podświadomość otrzyma informację, że przyczyna bólu została usunięta, a ciało jest całe i zdrowe.
Aby odzyskać zdrowie, wizualizację należy powtarzać kilka razy dziennie, zawsze kończąc ją wyobrażeniem siebie jako oso- by całkowicie zdrowej. Trzeba zobaczyć oczyma wyobraźni, jak inni gratulują nam zdrowia i świetnej formy. Odczuwać radość płynącą z tego powodu. Cieszyć się życiem, planować przyszłość.

 Wydaje się to dość proste…
– W zasadzie tak. Aby jednak wizualizacje były skuteczne, przed przystąpieniem do ich mentalnego formułowania należy odpowiednio przygotować umysł na zmianę. Zaakceptować fakt, że możemy być zdrowi.

 Nie zawsze tego chcemy?
– Z doświadczenia ludzi praktykujących wizualizację wiemy, że jeżeli mamy jakiekolwiek ukryte korzyści z choroby (renta inwalidzka jako źródło utrzymania; zainteresowanie ze strony rodziny, którego nam brakowało, gdy byliśmy zdrowi; partner, który mimo złych relacji nas nie opuści, bo sumienie mu nie pozwoli zostawić osoby chorej bez opieki) lub jeżeli choroba wypełnia nasze potrzeby emocjonalne (np. pewności, ważności, miłości, oryginalności) to wizualizowanie zdrowia nie ma sensu. Bywa, że podejmując pracę z wizualizacjami nawet nie uświadamiamy sobie, jak bardzo potrzebna jest nam choroba i to ona „trzyma nas przy życiu”. Wtedy, pomimo podejmowanych wysiłków, nie osiągniemy zmiany.
A zatem najważniejszym elementem przygotowania umysłu na zmianę jest określenie celu wizualizacji. Wyznaczony cel ukierunkowuje nasz umysł na sposób działania. Formułując cel, wyrażamy pragnienie i wolę życia, w które chcemy się ponownie (po powrocie do zdrowia) zaangażować. Jest to niezwykle ważne.
Oczywiście, w określaniu sposobu dojścia do celu, zwłaszcza w zaawansowanej chorobie, nie rezygnujemy z pomocy innych osób (lekarzy, terapeutów). Jednak również sobie dajemy prawo do użycia własnej wyobraźni w procesie powrotu do zdrowia.

 Nasz umysł jest mistrzem w wynajdywaniu różnych „ale…”. Czy warunkiem jest bezwarunkowa wiara, że możemy być zdrowi?
– Określony cel i podjęte działania na poziomie umysłu budzą wiarę w odzyskanie zdrowia. Aby uzmysłowić sobie, jak bardzo jest ona ważna, wystarczy przypomnieć wydarzenie opisane w Biblii, które mówi o kobiecie cierpiącej od lat na upływ krwi. Kobieta ta, słysząc o cudownych uzdrowieniach dokonywanych przez Jezusa z Nazaretu uwierzyła, że dotknięcie choćby tylko Jego szat ją także wyleczy. Przecisnęła się więc przez otaczający Go tłum i dotknęła poły Jego płaszcza. Tylko tyle, a upływ krwi natychmiast ustąpił. Jezus rzekł wtedy do niej: „Córko, t w o j a wiara cię ocaliła, idź w pokoju” (Łk. 8,48). Oto potęga wiary!
Kolejnymi warunkami przygotowania umysłu do pracy z wizualizacjami są wyciszenie i oczyszczenie. Konieczne jest wyciszenie zewnętrzne, co zrozumiałe, bo rozpraszające hałasy burzą poczucie bezpieczeństwa i nie pozwalają na koncentrację umysłu na wyznaczonym celu. Ale też wyciszenie wewnętrzne, określane jako brak niepokojących myśli na temat skuteczności podejmowanych działań.

 Jak możemy się wyciszyć?
– Wyciszenie wewnętrzne możemy uzyskać poprzez praktykę relaksacji. Rozpoczynamy od przyjęcia odpowiedniej postawy ciała (ważny jest prosty kręgosłup), preferowana pozycja siedząca na krześle z oparciem dla pleców, nogi powinny spoczywać na podłodze, ręce na udach. Taką postawę Epstein nazywa pozą faraona, którą przyjmowali monarchowie, gdy mieli podjąć ważne decyzje. Sprzyja ona koncentracji na własnym wnętrzu.
Po przyjęciu odpowiedniej postawy należy zwrócić uwagę na oddech. Epstein radzi, by oddychać w następujący sposób: wciągnąć powietrze przez nos i wypuszczać je ustami, przy czym wydech powinien być dwa razy dłuższy od wdechu. Taki sposób oddychania pobudza główny nerw uspakajający w organizmie, czyli nerw błędny. Bierze on początek u podstawy mózgu, przebiega przez szyję, rozgałęzia się na płuca i serce, dochodząc aż do jelit. Bardziej intensywny wydech sprawia, że pobudzony nerw błędny powoduje obniżenie ciśnienia krwi, zwolnienie tętna, zmniejszenie częstotliwości skurczów mięśniowych jelit i spowalnia oddech. Jeśli wykonamy trzykrotnie taki właśnie głęboki wydech, uzyskamy oczekiwany w ćwiczeniach wizualizacyjnych poziom relaksu.
Spokój w ciele uspakaja umysł, który otrzymuje informację o bezpieczeństwie, bo tylko człowiek, który jest bezpieczny, oddycha powoli i głęboko. Osiągamy więc „ciszę”, która pozwala nam skoncentrować się na naszym problemie.

Czy to wystarczy?
– Zdecydowanie nie. Epstein mówi jeszcze o oczyszczeniu zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Brud zawsze kojarzył się z chorobą. Zatem przygotowując się do pracy z wizualizacją, dobrze jest wziąć wcześniej kąpiel, wyobrażając sobie przy tym, że zmywamy z siebie nie tylko pot i brud, który na poziomie podświadomości wiąże się z chorobą, ale także wszelkie troski i zmartwienia, uzyskując uczucie lekkości.
Czystość wewnętrzna to przekonanie o naszym etycznie moralnym życiu, o nieczynieniu innym krzywdy. To brak piekących wyrzutów sumienia. Jeśli nie mamy takiego przekonania, to podświadomie będziemy akceptować chorobę jako karę za nasze złe postępowanie, bowiem od dzieciństwa słyszeliśmy, że za grzechy należy się kara. Powinniśmy więc zacząć od procesu oczyszczania naszych działań, a jeśli wyrządziliśmy komuś krzywdę – od przeproszenia i zadośćuczynienia. Ten warunek bywa bardzo trudny do zaakceptowania, bo często świadomie nie przyznajemy się nawet przed sobą do popełnianych błędów.
Tak więc praktycznie proste tworzenie i stosowanie technik wizualizacyjnych staje się poważną pracą z własnym wnętrzem i powoduje, że szybko zniechęcamy się do takiego działania. Prościej jest sięgnąć po kolejną tabletkę, a odpowiedzialność za nasze zdrowie zrzucić na lekarza rodzinnego.

 Czy wizualizacje medyczne mogą nam pomóc również w przypadku koronawirusa?
– Oglądając wiadomości telewizyjne, w których widzimy kolumnę ciężarówek wojskowych wywożących zmarłych z włoskiego miasta Bergamo, ogarnia nas przerażenie i już widzimy siebie lub swoich bliskich w tych trumnach. Nie musi tak być. Lekarze wirusolodzy mówią, że 80 proc. ludzi w zetknięciu się z tym wirusem na lekkie objawy choroby lub przechodzi ten czas bezobjawowo. Zobaczmy się wśród tych 80 procent. Niech ten obraz towarzyszy nam na co dzień. Nie poddawajmy się lękowi.
Wspomnę tutaj znaną historię biblijnego Hioba, niezwykle bogatego człowieka, któremu szczęście sprzyjało do czasu, gdy na wskutek napaści obcych plemion stracił cały swój majątek, rodzinę ( 7 synów i 3 córki ) i w niedługim czasie zapadł na trąd. Słyszymy wtedy jego lamentację: „bo spotkało mnie to, czegom się lękał, bałem się, a przyszło to do mnie” (Hi 3,25). Rzecz dzieje się 2500 lat temu, a Hiob zdaje sobie sprawę z siły przyciągania, jaką posiadają myśli, nasycone emocjami (w tym przypadku lękiem). Twórzmy więc na co dzień myśli zdrowia. Zobaczmy całą ludzkość, która wychodzi zwycięsko z tego bolesnego doświadczenia. Do walki z wirusem zaangażowały się najwspanialsze umysły tego świata. Niejednokrotnie ludzkość już pokonała takiego niewidzialnego wroga. Dość wspomnieć o profesorze Hilarym Koprowskim, który wynalazł szczepionkę przeciwko wirusowi polio. Wywoływana przez polio choroba Hainego-Medina uśmiercała lub czyniła kalekami tysiące dzieci w latach 50. XX wieku. Przykładów takich jest wiele. Skoncentrujmy się na sukcesach. Bądźmy dobrej myśli. Złe myśli wpływają na obniżenie naszej odporności, mogą doprowadzić do depresji i skłonić do czynów autodestrukcyjnych. Życzę wszystkim Czytelnikom pogody ducha, a całemu światu radości ze zwycięskiego wyjścia z kolejnego trudnego doświadczenia.
Chciałabym zakończyć nasza rozmowę słowami prof. Juliana Aleksandrowicza (lekarza, hematologa, filozofa medycyny, autora popularnej książki „Nie ma nieuleczalnie chorych” ), który w swoim życiu był doświadczony tak jak biblijny Hiob : ”Poznałem siłę nadziei i destrukcyjną moc rozpaczy. Zalecam trwanie przy nadziei, nigdy bowiem nie wiadomo, w której chwili i skąd może przyjść ocalenie”.

Dziękuję za rozmowę.
Jolanta Podsiadła